SZARLATAN

„Szarlatan” – reż. Agnieszka Holland, muz. Antoni Komasa Łazarkiewicz, Mary Komasa, 113 min.

Film opowiada o słynnym czeskim uzdrowicielu, Janie Mikolášku. Urodzony w 1887 roku Mikolášek był medycznym samoukiem, który dzięki ogrodniczej profesji znakomicie poznał świat roślin i ich lecznicze właściwości. Ze swoich umiejętności słynął w całych Czechach, a wśród pacjentów byli m.in. Tomas Masaryk, prezydent przedwojennej Czechosłowacji, aktorka Olga Scheinpflugová, malarz i grafik Max Švabinski, kompozytor Josef Bohuslav Foerster, wirtuoz skrzypiec Jaroslav Kocian, a także komunistyczny premier i prezydent powojennej Czechosłowacji Antonín Zápotocký, po śmierci którego władze zdecydowały się na wtrącenie uzdrowiciela do więzienia.

 

ŁUKASZ MACIEJEWSKI o filmie „SZARLATAN” (źródło: miesięcznik „Kraków”)

„DWA DARY JANA”

Chłodne oko, gorąco spojrzenie. Agnieszka Holland nie chce być sentymentalna, nie jest, nie była nigdy. Metafizyka w kinie Holland to jednak zgoda na funkcjonowanie światów równoległych. Zrozumienie dla sfery, która dla wielu nie jest dostępna.

Całościowo przyglądając się twórczości reżyserki, widać wyraźnie do jakiego stopnia Holland fascynuje problem cudu, uzdrowienia, przesądzania o cudzym losie, cudzym życiu, za pośrednictwem nie tyle nauki, co przeczucia, kumulowania energii, lub zwracania jej.

W „Olivierze, Olivierze”, chyba moim ulubionym filmie Agnieszki Holland, tajemnica zaprzecza pewnikom, znieważa je. Tajemnica generuje właściwą trajektorię wydarzeń, sama w sobie pozostając  enigmą. W „Szarlatanie”, podobnie jak w „Trzecim cudzie” z Edem Harrisem, czy niedocenianej „Julii wracającej do domu” z Lothairem Bluteau, Agnieszka Holland nie polemizuje z „cudotwórstwem”, w przypadku najnowszego filmu również nie staje po stronie szyderców. Grany przez największą bodaj gwiazdę kina czeskiego, Ivana Trojana, Jan Mikolášek jest postacią autentyczną. Zdumiewającą i problematyczną jak cały wiek XX. Mikolášek jest kwintesencją wieku XX.

Uzdrowiciel, zielarz, z wielkimi sukcesami w uzdrawianiu ludzi, wchodzący w relacje z władzą, w paradoksy i bolączki wielkiej i małej polityki. Mówi w filmie o sobie: „Jestem ekspertem w zakresie roślin leczniczych”, podkreślając jednocześnie wiele razy: „nie, nie  jestem lekarzem”. W tradycyjnie, klasycznie poprowadzonej narracji, współczesna rama – aresztowanie, uwięzienie i proces Jana Mikoláška, organizują filmowe spojrzenie wstecz jego biografii.

Młody Jan – gra go syn Ivana Trojana, Josef, – czuje że jest w stanie przewidzieć przyszłość, wie jak gdyby więcej. Nie rozumie tego, wie tyle tylko, że stać go na wiele. Zaczyna się od uchronienia siostry przed amputacją nogi, potem idzie dalej. Janek asystuje zielarce do której ustawiają się długie kolejki. Ludzie stoją po zdrowie i po brutalny werdykt chorobowy. Jan czuje podobną moc. Mühlbacherová (w tej roli wspaniała Jaroslava Pokorná, wybitna aktorka czeska która w 1969 roku debiutowała w jednej z pierwszych etiud aktorskich Agnieszki Holland, „Hřích boha” – „Grzech Boga”, według powieści Izaaka Bala) czyta choroby z analizy moczu. Uważa, że w urynie zapisane są wszystkie kłopoty i niedomagania. Testuje chłopca, potem się z nim zaprzyjaźnia, przekazując mu całą swoją wiedzę i doświadczenie, użyczając mu także schronienia. Mühlbacherová jest jednak inna od Jana. Nie bierze od pacjentów pieniędzy, żyje skromnie, w Janie natomiast od początku widać dychotomię postaw. Z jednej strony, uważnie uczy się od mentorki, z drugiej – w dramaturgicznie arcyważnej scenie z udziałem małych kociąt, manifestuje charakter. Stać go także na okrucieństwo.

W pewnym momencie filmu mówi: „Możliwość wyboru to najcięższa kara”. Wie, co mówi. Całe życie szedł z przekonaniem, że skoro ma dar, dar sprawdzony, dar poza wątpliwościami, to w życiu musi się mu udać. Można przejść przez życie, można przez nie przepłynąć z lekko podniesioną głową, w półkroku, jak gdyby w półśnie. Tymczasem wielka historia pokazuje swoje małe, mierne oblicze, wyłupiaste oczy, wybite zęby.

Zabito by go wiele razy, a jeżeli nawet nie zabito, to zbito.  Gdyby nie dar. Dar uzdrawiania, dar czytania historii zdrowia i choroby z zapisu na urynie, co samo w sobie jest czymś budzącym co najmniej zadziwienie.  Tajemnice zapisane – pisząc kolokwialnie – w sikach.  Mikolášek widzi tam wszystko: wyrok, prolongatę wyroku, szansę na zdrowie, szansę na życie.

Buteleczka z uryną, w wyrafinowanych zdjęciach Martina Štrby wyglądająca niczym cenny bursztyn, staje się ekwiwalentem ludzkiego losu. Płynnego i często niewydarzonego.

Jan jest panem królestwa swojej władzy.  W gabinecie czuje się pewnie.  I, co ważne, nie nadużywa władzy. Stara się żyć przyzwoicie. Tak właśnie żyje.  Leczy dygnitarzy hitlerowskich, bo wie, że nie może im odmówić. Leczy komunistów, bo wie, że nie może im odmówić. Przepisuje zioła prostym babom spod Koszyc, odwdzięczających mu się cielęciną i kalarepą, bo nikogo nie wyróżnia. Leczy świat, może dlatego, że nic innego nie potrafi. Ma tylko ten dar. Jeden wielki dar i mnóstwo słabości.

Nie jest typem opozycjonisty, nie walczy o zmianę świata, ale nie zakłamuje rzeczywistości. Holland zresztą nie podkpiwa z metod leczenia bohatera, przygląda mu się uczciwie: bez wielkiej sympatii, bez oceny.  Trybik historii, trybik z darem.

Tyle tylko, że trybik wkręca się w rzeczywistość która sama w sobie wydaje się zadżumiona, nieszczególnie ciekawa, obsikana z każdej strony.

Wnętrza w „Szarlatanie” utrzymane zostały w jednolitej palecie kolorystycznej. Ochry, beże, brązy. Więzienie to także szarości, biele, grafit. Jeżeli w filmie pojawia się słońce, to może jedynie w scenach retrospektywnych, w sekwencjach z młodzieńczych lat Janka, z kilku spotkań z zielarką, a wreszcie z jasnego okresu miłosnego spełnienia.

Tak właśnie, spełnienie. To drugi, może tak ważny dar.  Dar współistnienia, chociaż nic na to nie wskazywało. Dar dzielenia się losem i dar odpowiedzialności za los. Dzielonej na pół.

Jan, wycofany, zakompleksiony, ze śladami dawnej urody, spotyka asystenta Františka (w tej roli słowacki aktor Juraj Loj). I będzie to spotkanie, które okaże się definiujące.  Z czasem nie tyle może zastąpi, co zrównoważy dar  pierwszy.

Asystent najpierw polubi, potem pokocha szefa.  Sam rozdarty w relacji z kobietą – mąż i ojciec – będzie musiał wciąż na nowo definiować swoje miejsce w społeczeństwie. I zdecyduje się na bezwzględną lojalność. Aż do końca.

Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, że właśnie ta relacja zadecydowała o realizacji filmu. Że dla Agnieszki Holland to właśnie było najważniejsze. W opowieści o Janie i Františku znalazła kolejny uniwersalny temat. Jej temat.

Człowiek w potrzasku, dla którego wyzwoleniem może być namiętność, ale namiętność zderzona z rodzącą się świadomością.  Namiętność, a w końcu także uczucie które nie jest występne, nie jest zakazane, a jednak okazuje się równie niebezpieczne jak dar uzdrawiania.  Dwa dary Jana spotkały złe czasy. Nie mogło być tak pięknie.

 

SZARLATAN

„Szarlatan” – reż. Agnieszka Holland, muz. Antoni Komasa Łazarkiewicz, Mary Komasa, 113 min.

Film opowiada o słynnym czeskim uzdrowicielu, Janie Mikolášku. Urodzony w 1887 roku Mikolášek był medycznym samoukiem, który dzięki ogrodniczej profesji znakomicie poznał świat roślin i ich lecznicze właściwości. Ze swoich umiejętności słynął w całych Czechach, a wśród pacjentów byli m.in. Tomas Masaryk, prezydent przedwojennej Czechosłowacji, aktorka Olga Scheinpflugová, malarz i grafik Max Švabinski, kompozytor Josef Bohuslav Foerster, wirtuoz skrzypiec Jaroslav Kocian, a także komunistyczny premier i prezydent powojennej Czechosłowacji Antonín Zápotocký, po śmierci którego władze zdecydowały się na wtrącenie uzdrowiciela do więzienia.

 

ŁUKASZ MACIEJEWSKI o filmie „SZARLATAN” (źródło: miesięcznik „Kraków”):

„DWA DARY JANA” 

Chłodne oko, gorąco spojrzenie. Agnieszka Holland nie chce być sentymentalna, nie jest, nie była nigdy. Metafizyka w kinie Holland to jednak zgoda na funkcjonowanie światów równoległych. Zrozumienie dla sfery, która dla wielu nie jest dostępna.

Całościowo przyglądając się twórczości reżyserki, widać wyraźnie do jakiego stopnia Holland fascynuje problem cudu, uzdrowienia, przesądzania o cudzym losie, cudzym życiu, za pośrednictwem nie tyle nauki, co przeczucia, kumulowania energii, lub zwracania jej.

W „Olivierze, Olivierze”, chyba moim ulubionym filmie Agnieszki Holland, tajemnica zaprzecza pewnikom, znieważa je. Tajemnica generuje właściwą trajektorię wydarzeń, sama w sobie pozostając  enigmą. W „Szarlatanie”, podobnie jak w „Trzecim cudzie” z Edem Harrisem, czy niedocenianej „Julii wracającej do domu” z Lothairem Bluteau, Agnieszka Holland nie polemizuje z „cudotwórstwem”, w przypadku najnowszego filmu również nie staje po stronie szyderców. Grany przez największą bodaj gwiazdę kina czeskiego, Ivana Trojana, Jan Mikolášek jest postacią autentyczną. Zdumiewającą i problematyczną jak cały wiek XX. Mikolášek jest kwintesencją wieku XX.

Uzdrowiciel, zielarz, z wielkimi sukcesami w uzdrawianiu ludzi, wchodzący w relacje z władzą, w paradoksy i bolączki wielkiej i małej polityki. Mówi w filmie o sobie: „Jestem ekspertem w zakresie roślin leczniczych”, podkreślając jednocześnie wiele razy: „nie, nie  jestem lekarzem”. W tradycyjnie, klasycznie poprowadzonej narracji, współczesna rama – aresztowanie, uwięzienie i proces Jana Mikoláška, organizują filmowe spojrzenie wstecz jego biografii.

Młody Jan – gra go syn Ivana Trojana, Josef, – czuje że jest w stanie przewidzieć przyszłość, wie jak gdyby więcej. Nie rozumie tego, wie tyle tylko, że stać go na wiele. Zaczyna się od uchronienia siostry przed amputacją nogi, potem idzie dalej. Janek asystuje zielarce do której ustawiają się długie kolejki. Ludzie stoją po zdrowie i po brutalny werdykt chorobowy. Jan czuje podobną moc. Mühlbacherová (w tej roli wspaniała Jaroslava Pokorná, wybitna aktorka czeska która w 1969 roku debiutowała w jednej z pierwszych etiud aktorskich Agnieszki Holland, „Hřích boha” – „Grzech Boga”, według powieści Izaaka Bala) czyta choroby z analizy moczu. Uważa, że w urynie zapisane są wszystkie kłopoty i niedomagania. Testuje chłopca, potem się z nim zaprzyjaźnia, przekazując mu całą swoją wiedzę i doświadczenie, użyczając mu także schronienia. Mühlbacherová jest jednak inna od Jana. Nie bierze od pacjentów pieniędzy, żyje skromnie, w Janie natomiast od początku widać dychotomię postaw. Z jednej strony, uważnie uczy się od mentorki, z drugiej – w dramaturgicznie arcyważnej scenie z udziałem małych kociąt, manifestuje charakter. Stać go także na okrucieństwo.

W pewnym momencie filmu mówi: „Możliwość wyboru to najcięższa kara”. Wie, co mówi. Całe życie szedł z przekonaniem, że skoro ma dar, dar sprawdzony, dar poza wątpliwościami, to w życiu musi się mu udać. Można przejść przez życie, można przez nie przepłynąć z lekko podniesioną głową, w półkroku, jak gdyby w półśnie. Tymczasem wielka historia pokazuje swoje małe, mierne oblicze, wyłupiaste oczy, wybite zęby.

Zabito by go wiele razy, a jeżeli nawet nie zabito, to zbito.  Gdyby nie dar. Dar uzdrawiania, dar czytania historii zdrowia i choroby z zapisu na urynie, co samo w sobie jest czymś budzącym co najmniej zadziwienie.  Tajemnice zapisane – pisząc kolokwialnie – w sikach.  Mikolášek widzi tam wszystko: wyrok, prolongatę wyroku, szansę na zdrowie, szansę na życie.

Buteleczka z uryną, w wyrafinowanych zdjęciach Martina Štrby wyglądająca niczym cenny bursztyn, staje się ekwiwalentem ludzkiego losu. Płynnego i często niewydarzonego.

Jan jest panem królestwa swojej władzy.  W gabinecie czuje się pewnie.  I, co ważne, nie nadużywa władzy. Stara się żyć przyzwoicie. Tak właśnie żyje.  Leczy dygnitarzy hitlerowskich, bo wie, że nie może im odmówić. Leczy komunistów, bo wie, że nie może im odmówić. Przepisuje zioła prostym babom spod Koszyc, odwdzięczających mu się cielęciną i kalarepą, bo nikogo nie wyróżnia. Leczy świat, może dlatego, że nic innego nie potrafi. Ma tylko ten dar. Jeden wielki dar i mnóstwo słabości.

Nie jest typem opozycjonisty, nie walczy o zmianę świata, ale nie zakłamuje rzeczywistości. Holland zresztą nie podkpiwa z metod leczenia bohatera, przygląda mu się uczciwie: bez wielkiej sympatii, bez oceny.  Trybik historii, trybik z darem.

Tyle tylko, że trybik wkręca się w rzeczywistość która sama w sobie wydaje się zadżumiona, nieszczególnie ciekawa, obsikana z każdej strony.

Wnętrza w „Szarlatanie” utrzymane zostały w jednolitej palecie kolorystycznej. Ochry, beże, brązy. Więzienie to także szarości, biele, grafit. Jeżeli w filmie pojawia się słońce, to może jedynie w scenach retrospektywnych, w sekwencjach z młodzieńczych lat Janka, z kilku spotkań z zielarką, a wreszcie z jasnego okresu miłosnego spełnienia.

Tak właśnie, spełnienie. To drugi, może tak ważny dar.  Dar współistnienia, chociaż nic na to nie wskazywało. Dar dzielenia się losem i dar odpowiedzialności za los. Dzielonej na pół.

Jan, wycofany, zakompleksiony, ze śladami dawnej urody, spotyka asystenta Františka (w tej roli słowacki aktor Juraj Loj). I będzie to spotkanie, które okaże się definiujące.  Z czasem nie tyle może zastąpi, co zrównoważy dar  pierwszy.

Asystent najpierw polubi, potem pokocha szefa.  Sam rozdarty w relacji z kobietą – mąż i ojciec – będzie musiał wciąż na nowo definiować swoje miejsce w społeczeństwie. I zdecyduje się na bezwzględną lojalność. Aż do końca.

Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, że właśnie ta relacja zadecydowała o realizacji filmu. Że dla Agnieszki Holland to właśnie było najważniejsze. W opowieści o Janie i Františku znalazła kolejny uniwersalny temat. Jej temat.

Człowiek w potrzasku, dla którego wyzwoleniem może być namiętność, ale namiętność zderzona z rodzącą się świadomością.  Namiętność, a w końcu także uczucie które nie jest występne, nie jest zakazane, a jednak okazuje się równie niebezpieczne jak dar uzdrawiania.  Dwa dary Jana spotkały złe czasy. Nie mogło być tak pięknie.

 

 

 

 

Skip to content